Wszyscy Serbowie to niebezpieczni mordercy a Bośniacy to muzułmańscy terroryści!!!
(Ile nieprawdy jest w tym zdaniu przeczytacie w dalszej części relacji. )

Krótko… Zdecydowanie za krótko trwała nasza “rowerowa wyprawa” po Bałkanach. Dlaczego “rowerowa” w cudzysłowie to jeszcze wytłumaczę. Jeśli komuś się nie chce czytać dalszego opisu, to w skrócie mogę powiedzieć, że było MEGA, zajebiście, niesamowicie, pięknie i zaskakująco!
Opisywać całej trasy nie będę, bo kto chce to się odezwie i na piwko się ustawimy na opowiadanie. Ale kilka spostrzeżeń zamieszczę.
Trochę historii i stereotypy
Co przed wyprawą wiedziałem o Serbii? Że była wojna. Że Srebrenica, że zbrodniarze wojenni są ciągle wyłapywani, że Kosowo się odłączyło, które jest kolebką świadomości narodowej Serbii (Bitwa na Kosowym Polu) i że ta nie jest oczywiście z tego powodu zadowolona, że jest dobra reprezentacja w gałę, że gra tam Crvena Zvezda i Partizan i że są góry i że jest niebezpiecznie… No i że drogi są do dupy.
Co wiedziałem o Bośni? Hmm… Tu wiedziałem jeszcze mniej. Że wojna była i że dostali łupnia. Że muzułmanie. Że Sarajevo jest (zapomniałem nawet o tym, że w Sarajevie była olimpiada zimowa!). I że są góry. No i oczywiście, że jest niebezpiecznie i że drogi są do dupy.
Skąd posiadałem takie informacje? W sumie to nie wiem. Po prostu tak się słyszało naokoło. Dodatkowo mój ojciec podjął trud dodzwonienia się do ambasad Polski w Serbii i Bośni i Hercegowinie celem dowiedzenia się jak to wygląda. I o dziwo go po części w tych wszystkich stereotypach utwierdzili!
A ta wyprawa była totalnie stereotypołamiąca!!!
Ludzie
Cała nasza ekipa jest zupełnie oszołomiona gościnnościa z jaką spotkaliśmy się na Bałkanach. Po pierwsze wszyscy ludzie, których się o cokolwiek pytaliśmy starali się nam pomóc. Nikt nas nie zbywał, bo nie miał czasu albo co. Ponadto bardzo dużo ludzi zapraszało nas na kawę, tak, żeby posiedzieć, pogadać. Zazwyczaj kawa przeradzała się jakoś zupełnie niezauważenie w ucztę dla podniebienia i żołądka. Na stole lądowały owoce, warzywa, kajmak, jakieś zupy, mięso… (o jedzeniu jeszcze osobno będzie).
Zupełnie nie było też problemu ze znalezieniem miejsca do spania. Dwa razy zdarzyło nam się spytać przypadkowe rodziny czy by się nie dało przenocować w ogrodzie i dwa razy nam się udało za pierwszym strzałem. Jeszcze nam udostępniali wodę, łazienkę no i ta kawa ;] ŻADNEJ nieufności. Ciekawość, uprzejmość i gościnność. Strasznie mi tego w Polsce brakuje nie mówiąc już o Niemczech gdzie jest po prostu pod tym względem dramat.
Apogeum gościnności (naużywam się tego słowa sporo) nastąpiło już 2. dnia wyprawy w miejscowości Arapovać (nawet nie mogę tego nigdzie na mapie znaleźć) gdzie pojechaliśmy do Ivicy, coachsurfera (www.coachsurfing.com), którego spotkaliśmy w Belgradzie. Ivica mówił jeszcze w stolicy Serbii, że mieszka z rodzicami w małej wiosce, 60km od Belgradu i że może nas przyjąć na noc. Gdy późnym wieczorem dotarliśmy do wspomnianej wiochy, przy cerkwii czekała na nas stara Skoda i ojciec Ivicy, który poprowadził nas samochodem do domu. Gdy tylko weszliśmy do środka opadły nam szczęki. Na stole czekało już wszystko! Była kawa, gibanica (domowej roboty), kajmak (domowej roboty z mleka krowy stojącej w zagrodzie), palacinki, jakieś mięso (o jedzeniu potem będzie, cierpliwości!) i hit wieczoru, domowej roboty Śliwowica. Specjalną butelkę otworzyli specjalnie z okazji naszego przyjazdu. Jakiś dobry rocznik śliwek był podobno. Na nasz przyjazd zwaliła się połowa rodziny Ivicy i jeszcze jacyś sąsiedzi. Spaliśmy wszyscy w swoich łóżkach w super komfortowych warunkach. Mogliśmy się wykąpać I zrobić pranie. Rano sytuacja powtórzyła się na śniadaniu. I jak wieczorem piłem z ciotką Ivicy tak rano musiałem pić z jego ojcem, bo dzień wcześniej nie mógł z powodu leków. Ale jakoś nie narzekałem z tego powodu. Na odchodne dostaliśmy litr Śliwowicy, 2 butelki świeżutkiego mleka, jakieś chyba pomidory i ser. I zamiast wyjechać rano, wyjechaliśmy wczesnym popołudniem.








Drogi
Taaak. To był kolejny stereotyp o Bałkanach. Że drogi do dupy. I nawet na początku trochę się sprawdził, bo jak wjeżdżaliśmy do Serbii to cała autostrada była rozkopana, a jak z niej zjeżdżaliśmy to były takie doły, że trudno w ogóle było przejechać. Ale… Ale to tyle. Reszta dróg nie odbiegała standardem od dróg polskich a większość wg mnie była w lepszej kondycji. No i nie było tylu samochodów co na polskich drogach.
Generalnie, jeśli ktoś się obawia jechać na Bałkany ze względu na zły stan dróg, może spać spokojnie i bez żadnych wątpliwości uderzać nawet sportowym Ferrari.



Jedzenie
Było przepyszne! Tłuste wszystko jak jasna cholera! Ale pewnie dlatego takie dobre. Nie będę opisywał wszystkiego, bo za dużo miejsca by to zajęło. Powtórzę jeszcze raz tylko: wszystko świeże, pyszne, warzywa tanie jak barszcz, owoce najlepiej po prostu zbierać z przydrożnych krzaków… Itd. itp.
Lista rzeczy, które TRZEBA zjeść będąc na miejscu:
- Gibanica – jak dla mnie hit wyjazdu! Przygotowany przez Ivicę
- Burek
- Zielenica
- Cevapcici
- Pljeskavica
- Kajmak
- Baklava
- Palacinki
Krajobraz
Belgrad zwiedzaliśmy jako pierwszy. Wielkie europejskie miasto z pomieszaniem różnych stylów architektonicznych, z wąskimi uliczkami (mówię teraz ciągle o tzw. Starym Belgradzie), wielkimi budynkami i generalnie wszechobecnym chaosem komunikacyjnym. NIe jest także za bardzo przyjazne rowerom. No ale wyobraźcie sobie Wrocław, w którym żyje 3 mln ludzi, do tego sytuowany jest na wzgórzach i poprzecinany 10x gęstszą sieciąulic, uliczek itd. Generalnie miasto bardzo ładne, jest dużo turystów, bez problemu można przespać się nad Dunajem pod namiotem. Za wiele historii Belgradu się nie naczytaliśmy, bo nogi nasze nie mogły doczekać się pedałowania!
Serbia jest generalnie w połowie płaska, w połowie górzysta. Ale jak już się zaczynają górki to nie są to przelewki. I jak już się zaczynają to ciągną się po horyzont. Niesamowity był widok pięciu czy 6 kolejnych pasm górskich gdzieś w oddali i świadomość, że trzeba się przez to przebić. Serbia jest piękna, zielona, naturalna.
Bośnia i Hercegowina to kolejny, wyższy poziom wtajemniczenia. Jak tylko przekroczyliśmy granicę i zostawiliśmy Serbię za plecami, naszym oczom ukazały się GÓRY! Ostre i skaliste wystrzeliwały z doliny Driny. Droga wiodła w dolinie przez wiele tuneli więce mieliśmy nieodparte wrażenie, że gdzieś już to widzieliśmy… NORWEGIA!! Bośnia w tej części gdzie byliśmy wygląda jak Norwegia!! No tylko bez fiordów. W połowie drogi pomiędzy Wyszegradem a Sarajevem trochę się wypłaszczyło ale ciągle posuwaliśmy się na wysokości około 1000 m n.p.m. Nasz najwyższy nocleg miał miejsce na szczycie Romaniji. Nie wiem dokładnie jak to było wysoko, ale chyba koło 1400 m. Bośnia generalnie jest o wiele bardziej pustym krajem niż Serbia, ale to pewnie głównie ze względu, że wszędzie są góry i nie za bardzo jest gdzie i jak mieszkać.






Wojna
Nie będę tutaj oceniał tego co się działo, bo za mała moja wiedza. Z tego co czytałem to i z jednej i z drugiej strony działy się rzeczy straszne. Ale mogę napisać co po wojnie zostało. Śladów wojny w Serbii nie widać. Nigdzie. Przynajmniej tam gdzie byliśmy. Ale to pewnie dlatego, że wojna miała miejsce raczej w krajach ościennych aniżeli na terytorium DZISIEJSZEJ Serbii. Za to już jak się wjedzie do Bośni to widać wojnę wszędzie. Przygraniczne wioski są mniej więcej na moje oko w 60, czasem 70% spalone. Od pewnej miłej pani Zofii (Sophia), która pozwoliła się nam przenocować na ogródku, dowiedzieliśmy się, że te wszystkie domy spalone zostało przez Serbów, którzy po prostu palili wszystkie domy należące do Muzułmanów. Na wielu domach widać też ślady serii karabinów maszynowych i odłamków po jakiś wybuchach. Generalnie przygraniczne wiochy raczej sprawiają ponure wrażenie.
Sarajevo
Osobna notka będzie o Sarajevie w najbliższej przyszłości, bo dużo pisania!
Myśl ostatnia
Bałkany chyba już zawsze będą mi się kojarzyły najlepiej jak można. Bo oprócz tego co tam zobaczyłem i doświadczyłem, na Bałkanach odzyskałem też coś co jest dla mnie najważniejsze na świecie. A myślałem, że to już kompletnie niemożliwe. Marzenia się spełniają widać! “Niech to trwa! Niech to trwa!” =)
