Jadąc w piątek na rowerze w strugach deszczu, w ochronnym ubranku, ale w zupełnie przemakalnych letnich butach naszła mnie myśl. Dotyczyła pewnego poziomu, który jeśli zostanie osiągnięty to już nam wszystko jedno. Przykład roweru jest bardzo adekwatny. Wychodzimy sobie rano, pada trochę, niewiele kałuż, więc jedziemy spokojnie. Tak żeby woda z kół za bardzo nie chlapała na spodnie i buty. Gdy już czasem przez przypadek wjedziemy w kałużę to otrzepujemy od razu z siebie narzucony bród. Ale jak już tak sobie dłużej pojedziemy to nagle jedna kałuża, ciach, druga jeb, i trzecia, i zaczyna lać, i staramy się robić wszystko, czyścić te spodnie, ale warstwa błota robi się coraz grubsza na naszych nogawkach a w butach coraz więcej wody, i powoli nasze podejście się zmienia, aż w końcu mówimy sobie, że już gorzej być nie może, olać to, fuck it. To tylko spodnie, tylko buty, wyschną, kupię sobie nowe, choć stare fajne były. I przyśpieszamy i jedzie nam się lepiej, bo nie musimy się przejmować spodniami bo i tak są uwalone i bardziej ich uwalić się nie da. I potem znowu myśl: po co na początku się tak bawić skoro i tak wiadomo, że człek upieprzy się od stóp do głów.
Ciekawe czy tak ze wszystkim jest?
Jest?
PS.: przeprowadzam test pewien, dlatego nie przejmujcie się tagami
typu: gorące osiemnastki, seksowne 30, owłosione, wygolone... pod
jakimi został umieszczony ten post ;)
co się myśli w małej głowie:
odkrycie żadne, ale zawsze zaskakująco smutne – charakterystyczne dla coraz czystszego, zadbanego i racjonalnego świata, w którym dzieci do piaskownicy wypuszcza się w zajebiście “odświętnych” ciuchach, których wybrudzić nie można bo to niegrzeczne, bo fe, piasku do mieszkania nanieść nie można, bo brudny, plamy na ubraniu mieć nie można bo niechlujstwo, w kałużę wpaść nie można bo niezdarstwo i do tego zniszczone ubranie … masakra 😦 a nieszczęśliwi ci, co się tym przejmują, co biorą na poważnie bakterie i bałagan, jakby świat się na tym właśnie zatrzymał, i ci, co się tępo gapią na błoto na nogawkach lub tłustą plamę po smacznej kanapce na koszuli zamiast skupić się na najprostszej choćby myśli właściciela owego brudactwa. a spokojni ci, co w szafie mają 3 wojnę światową (bo żelazko zawsze w pogotowiu), co na rowerze wjeżdżają w największe błoto i kałuże (bo proszek jako tako zawsze sobie poradzi), co na randkę się szykują, a po drodze przez nadjeżdżające auto bagnem ochlapani zostaną (bo zawsze się o tym będzie pamiętać, a i stres przedrandkowy się na chodniku zostawi), a przede wszystkim spokojni ci, co nie mówią “a mam to w dupie” ale bawi ich zbieg okoliczności, ważność spraw istotniejszych i bardziej swoich. amen
Kuba napisał na fejsie, że truizm i że długo mi czasu zajęło dojście do tych wniosków. Ale tak sobie myślę i jest jedno ale… No bo po coś się w końcu staramy. Nie możemy zakładać, że wszędzie będą kałuże i że zawsze dojedziemy urąbani do pracy. W moim poście bardziej mi chodziło o to, że czasem się dochodzi do momentu gdy już nie warto. Ale nie można na samym początku drogi olać wszystkiego.
można by napisać ładne wypracowanie.
Tak jest ze wszystkim! Choć nie zawsze dojeżdżamy kompletnie urąbani do końca drogi; czasem udaje się ominąć jakieś kałuże… Ale – jeśli już pogoda tak bardzo niesprzyjająca, to olać! Należy iść na całego! Coś tam po drodze pewnie jeszcze stracimy; zawsze możemy złapać gumę, albo zgubić dzwonek – w każdym razie zwiększamy ryzyko – jakaś kałuża może się okazać zbyt głęboka, no i wtedy fikoł życiowy się przytrafia; do mety na czas nie dojedziemy, albo i w ogóle…
Czy warto więc wyruszać w drogę, gdy pada, albo i nie pada, ale przecież za chwilę może i pewnie będzie?
Kuba się wymądrza, że truizm. Gdyby tak było, kolejne pokolenia filozofów nie główkowałyby o sensie życia, a główkują, choć ta droga zawsze kończy się ogromną kałużą bez dna i o tym akurat wszyscy wiedzą, bez wyjątku. To droga jest istotą naszego bytu (Krisznamurti), z kałużami czy bez. Kiedy dochodzimy do “momentu, gdy już nie warto”… no właśnie – nie warto co? Walczyć z przeciwnościami? Kontynuować? Wściekać się, że nie jest tak, jak to sobie poukładaliśmy?
Post k4ni, w wymiarze metaforycznym, jest zajebiście fajowski;) Rzeczywiście – fajny temat na “ładne” wypracowanie.
PS
Jeśli masz cel – ruszaj! Zawsze się ubabrzesz, w taki czy inny sposób. A jeśli deszcz ci przeszkadza i czekasz na łaskawość niebios, to… czekaj tatka latka – inni dojadą przed tobą, choćby i ubabrani.
the serious man – jak olejesz spodnie ptak cie osra, olejesz ptaka – szostka do kanalowego, olejesz szostke.. etc – a gdzies tam na koncu zawsze czai sie pianino
I mała łódź podwodna.